Wydawało
się, że to wszystko było snem, a raczej koszmarem mającym także
przyjemne części. Jak teraz na to patrzała, stwierdziła, że
jednak tych pięknych było więcej. Więc życie to sen? -
pomyślała, a jej głowa zaczęła boleć tak bardzo, że Elizabeth
Dare nie mogła otworzyć swoich oczu. Na początku jedna, a
następnie druga jaskrawo zielona źrenica wyjrzała spod powiek.
Światło słoneczne dotarło do nich natychmiast i sprawiło im ból.
Głowa młodej Francuzki zaczęła boleć coraz bardziej, o ile to
było możliwe. Ona jednak nie chciała nic z tym zrobić. Uważała,
że cierpienie jest jej potrzebne. Ostatnie, co pamiętała to chłód
i wołanie imienia ukochanego.
Nagle doznała
olśnienia. Listy, Robert, krzyki. To wszystko jak klatka po klatce
tworzyło w jej głowie krótki, ale pełen strachu i niepokoju film.
Przez nią David może stracić, o ile już nie stracił życia. A
ona... Ona go kochała na swój własny pokręcony sposób. Nie
wiedziała, czy to jest możliwe, że ona, tak bardzo pogrążona w
marzeniach, obdarzy miłością kogoś rzeczywistego, który
podejdzie do niej i chwyci ją za rękę. W tej samej chwili przeszył
ją ostry ból. Na moment zapomniała jak się oddycha, lecz później
jej płuca, spragnione oddechu, zaczerpnęły haust powietrza. Nawet
to sprawiało jej ból. Nie wiedziała, co się takiego stało,
przecież niedawno nie dokuczały jej żadne problemy zdrowotne.
Chcąc odwrócić
uwagę od bólu, zaczęła rozglądać się w miejscu,w którym
przebywała. Nie wiedziała, jak długo była nieprzytomna i gdzie
się znajdowała. Jej wzrok powędrował nabiały sufit, na którego
środku wisiała lampa z ładnymi kloszami. Podobną mieli jej
rodzice.
Rodzice, następne
wbicie miecza w jej serce. Gdzie są, czy żyją? A jak tak, to czy
pamiętają o niej? Kochała ich i nie chciała zrobić im krzywdy.
Ostatnim, czego sobie życzyła była ich śmierć z jej winy, córki,
która nigdy przed nimi się nie otwierała,żyła w osamotnieniu.
Tak naprawdę nigdy nie dała im się poznać, choć oni tak bardzo
pragnęli, by nie miała przed nimi żadnych tajemnic.
To
było dla niej za wiele. Początkowo małe, a później ogromne
krople zaczęły wypływać z jej szmaragdowych oczu. Była za słaba,
by myśleć, wydawało jej się, ze ma także za mało siły na
płacz, jednak to także nie było oczywiste. Po chwili jednak
dopadło ją zmęczenie i łzy nie chciały spływać po policzkach.
Pozostała jednak pustka w sercu, której nic nie mogło zapełnić.
Nie wiedziała, gdzie jest, nie miała pojęcia, gdzie znajdują się
rodzice, David, nawet nie znała miejsca, w którym przebywał
Fuller.
Nagle drzwi się
otworzyły i stanęła w nich około pięćdziesięcioletnia kobieta.
-Och,
kochane dziecko, obudziłaś się wreszcie! - wykrzyknęła i
podbiegła do niej. Miała krótkie,blond włosy, które układały
się w fale. Jej twarz zdobiły drobne zmarszczki, najwięcej było
ich przy oczach, co sugerowała, że osoba ta często się
uśmiechała.
-Dzień
dobry- powiedziała, a raczej próbowała to zrobić Elizabeth
-Kochana,
nic nie mów, odpoczywaj. Przyniosę ci wodę i zawołam męża.
Chwilę później w
drzwiach stanął mężczyzna ostrych rysach twarzy, ciemnych włosach
i jasnych oczach. Podszedł do łóżka młodej Francuzki i
powiedział:
-Byłaś
nieprzytomna przez tydzień. Jestem lekarzem, pomogę ci. Zawieziemy
cię do szpitala.
W
odpowiedzi panna Dare pokręciła przecząco głową
-Nie
chcę – wychrypiała
-Ale
musisz – odpowiedział jej stanowczo mężczyzna – Wygląda na
to, że jesteś poważnie chora. Trzeba zrobić ci badania
-Wody
– poprosiła cicho Elizabeth
-Przepraszam
kochaniutka, już podaję – powiedziała i zbliżyła szklankę
wody do ust młodej kobiety. Elizabeth piła łapczywie, jakby jej
wargi stykały się z najpyszniejszym napojem świata.
-Możesz
teraz mówić? – zapytała żona lekarza
-Chyba
tak – szepnęła panna Dare
-To
dobrze. Masz kogoś bliskiego?
-Tak..
To znaczy nie.. To znaczy nie wiem.. Nie pamiętam – powiedziała
zgodne z prawdą. Nagle w jej głowie zapanowała pustka. - Jeszcze
niedawno pamiętała wszystko,a teraz.. Teraz nie wiem już nic.
-Mario,
zawiadom Feliksa. Teraz tylko czas uratuje jej życie.
-Życie?
- zapytała przerażona dziewczyna
-Tak.
Jest chyba gorzej niż przepuszczaliśmy. Musimy zabrać cię do niby
nieistniejącego szpitala
-Dlaczego?
-Jestem
Żydem, moja droga. Gdyby nie to, że potrafię się ukrywać,
umarłabyś na tej polej dróżce. - powiedział cicho, obawiając
się, że ktoś go usłyszy.
-Znam
kogoś, kto jest Żydem – szepnęła dziewczyna
-Mam
nadzieję,że wkrótce sobie przypomnisz – odparł mężczyzna,
spojrzał w oczy Elizabeth i zostawił ją samą dla siebie, dla jej
myśli,myśląc, że to ostatni czas, ostatnie dni, kiedy będzie
mogła nacieszyć się istnieniem po tej stronie świata.
***
Słabo, bo słabo, ale wracam.
Repugnance, dzięki za dobry komentarz w dobrej chwili. Bez Ciebie to opowiadanie by nie istniało.