środa, 23 października 2013

8.Życie

Wydawało się, że to wszystko było snem, a raczej koszmarem mającym także przyjemne części. Jak teraz na to patrzała, stwierdziła, że jednak tych pięknych było więcej. Więc życie to sen? - pomyślała, a jej głowa zaczęła boleć tak bardzo, że Elizabeth Dare nie mogła otworzyć swoich oczu. Na początku jedna, a następnie druga jaskrawo zielona źrenica wyjrzała spod powiek. Światło słoneczne dotarło do nich natychmiast i sprawiło im ból. Głowa młodej Francuzki zaczęła boleć coraz bardziej, o ile to było możliwe. Ona jednak nie chciała nic z tym zrobić. Uważała, że cierpienie jest jej potrzebne. Ostatnie, co pamiętała to chłód i wołanie imienia ukochanego.
Nagle doznała olśnienia. Listy, Robert, krzyki. To wszystko jak klatka po klatce tworzyło w jej głowie krótki, ale pełen strachu i niepokoju film. Przez nią David może stracić, o ile już nie stracił życia. A ona... Ona go kochała na swój własny pokręcony sposób. Nie wiedziała, czy to jest możliwe, że ona, tak bardzo pogrążona w marzeniach, obdarzy miłością kogoś rzeczywistego, który podejdzie do niej i chwyci ją za rękę. W tej samej chwili przeszył ją ostry ból. Na moment zapomniała jak się oddycha, lecz później jej płuca, spragnione oddechu, zaczerpnęły haust powietrza. Nawet to sprawiało jej ból. Nie wiedziała, co się takiego stało, przecież niedawno nie dokuczały jej żadne problemy zdrowotne.
Chcąc odwrócić uwagę od bólu, zaczęła rozglądać się w miejscu,w którym przebywała. Nie wiedziała, jak długo była nieprzytomna i gdzie się znajdowała. Jej wzrok powędrował nabiały sufit, na którego środku wisiała lampa z ładnymi kloszami. Podobną mieli jej rodzice.
Rodzice, następne wbicie miecza w jej serce. Gdzie są, czy żyją? A jak tak, to czy pamiętają o niej? Kochała ich i nie chciała zrobić im krzywdy. Ostatnim, czego sobie życzyła była ich śmierć z jej winy, córki, która nigdy przed nimi się nie otwierała,żyła w osamotnieniu. Tak naprawdę nigdy nie dała im się poznać, choć oni tak bardzo pragnęli, by nie miała przed nimi żadnych tajemnic.
To było dla niej za wiele. Początkowo małe, a później ogromne krople zaczęły wypływać z jej szmaragdowych oczu. Była za słaba, by myśleć, wydawało jej się, ze ma także za mało siły na płacz, jednak to także nie było oczywiste. Po chwili jednak dopadło ją zmęczenie i łzy nie chciały spływać po policzkach. Pozostała jednak pustka w sercu, której nic nie mogło zapełnić. Nie wiedziała, gdzie jest, nie miała pojęcia, gdzie znajdują się rodzice, David, nawet nie znała miejsca, w którym przebywał Fuller.
Nagle drzwi się otworzyły i stanęła w nich około pięćdziesięcioletnia kobieta.
-Och, kochane dziecko, obudziłaś się wreszcie! - wykrzyknęła i podbiegła do niej. Miała krótkie,blond włosy, które układały się w fale. Jej twarz zdobiły drobne zmarszczki, najwięcej było ich przy oczach, co sugerowała, że osoba ta często się uśmiechała.
-Dzień dobry- powiedziała, a raczej próbowała to zrobić Elizabeth
-Kochana, nic nie mów, odpoczywaj. Przyniosę ci wodę i zawołam męża.
Chwilę później w drzwiach stanął mężczyzna ostrych rysach twarzy, ciemnych włosach i jasnych oczach. Podszedł do łóżka młodej Francuzki i powiedział:
-Byłaś nieprzytomna przez tydzień. Jestem lekarzem, pomogę ci. Zawieziemy cię do szpitala.
W odpowiedzi panna Dare pokręciła przecząco głową
-Nie chcę – wychrypiała
-Ale musisz – odpowiedział jej stanowczo mężczyzna – Wygląda na to, że jesteś poważnie chora. Trzeba zrobić ci badania
-Wody – poprosiła cicho Elizabeth
-Przepraszam kochaniutka, już podaję – powiedziała i zbliżyła szklankę wody do ust młodej kobiety. Elizabeth piła łapczywie, jakby jej wargi stykały się z najpyszniejszym napojem świata.
-Możesz teraz mówić? – zapytała żona lekarza
-Chyba tak – szepnęła panna Dare
-To dobrze. Masz kogoś bliskiego?
-Tak.. To znaczy nie.. To znaczy nie wiem.. Nie pamiętam – powiedziała zgodne z prawdą. Nagle w jej głowie zapanowała pustka. - Jeszcze niedawno pamiętała wszystko,a teraz.. Teraz nie wiem już nic.
-Mario, zawiadom Feliksa. Teraz tylko czas uratuje jej życie.
-Życie? - zapytała przerażona dziewczyna
-Tak. Jest chyba gorzej niż przepuszczaliśmy. Musimy zabrać cię do niby nieistniejącego szpitala
-Dlaczego?
-Jestem Żydem, moja droga. Gdyby nie to, że potrafię się ukrywać, umarłabyś na tej polej dróżce. - powiedział cicho, obawiając się, że ktoś go usłyszy.
-Znam kogoś, kto jest Żydem – szepnęła dziewczyna

-Mam nadzieję,że wkrótce sobie przypomnisz – odparł mężczyzna, spojrzał w oczy Elizabeth i zostawił ją samą dla siebie, dla jej myśli,myśląc, że to ostatni czas, ostatnie dni, kiedy będzie mogła nacieszyć się istnieniem po tej stronie świata.

***

Słabo, bo słabo, ale wracam. 
Repugnance, dzięki za dobry komentarz w dobrej chwili. Bez Ciebie to opowiadanie by nie istniało. 

środa, 1 maja 2013

7.Listy

   Siedziała przy biurku i marzyła o swoim księciu, dokładnie tak samo jak parę lat temu, gdy dowiedziała się, że Julia nie żyje. Elizabth kończyła dzisiaj dwadzieścia jeden lat.
-Jakże szybko ten czas płynie – szepnęła panna Dare. Nie wyszła za mąż za Roberta i on doskonale to rozumiał, choć nawet nie pytał. W jej oczach zauważył jakiś dziwny błysk, który nie chciał zniknąć. Elizabeth wiedziała, że coś czuła do Davida, ale nie uświadamiała sobie, co. Uczucie trwające dłużej, niż dwa lata nie może być błahostką. Młoda kobieta otworzyła szufladę i wyjęła z niej wszystkie kartki, po czym zaczęła przeglądać. Listy, jej do Julii, ale także te od Davida, skryte na dnie zarówno mebla, jak i serca tak, by nikt nie dowiedział się o ich istnieniu. Wszystko, co robiła mogło zostać wykorzystane przeciw niej. Nie chciała, a może chciała, ale nie mogła, wracać do listów Julii. Gdyby to zrobił łzy mimowolnie popłynęłyby jej po policzkach, a ona przecież nie była jeszcze gotowa na konfrontacje z przeszłością. Wzięła więc do ręki list od Davida. Czy był jej księciem z bajki? Mogło wydawać się, że tak, jednak panna Dare nie była do końca szczęśliwa.
   Kochana Elizabeth, Najdroższa Beth... Uwielbiała, gdy tak się do niej zwracał, chociażby w listach. Wtedy czuła się jak księżniczka, jakby jej pragnienia zaczynały się spełniać, ale jednak w tym samym czasie wszystko lega w gruzach. Gdy płyty kontynentalne rzeczywistości i świata młodej Francuzki stykają się, powoduję trzęsienie ziemi i wielkie nieszczęście.
Rozległo się ciche pukanie do drzwi pokoju Elizabeth. To Robert, pomyślała i zanim zdążyła schować listy, mężczyzna otworzył drzwi. Kobieta spłonęła rumieńcem, niczym mała dziewczyna, którą nakryto na podjadaniu ciastek.
-Nie powinieneś tutaj przychodzić – powiedziała cicho i upuściła listy. Schyliła się, żeby je pozbierać, jednak Fuller uprzedził ją.
-Od kogo są te listy? - zapytał podejrzliwym tonem.
-Oddaj mi je! - krzyknęła i próbowała wyrwać je z ręki mężczyzny, co niestety się jej nie udało, gdyż był słusznego wzrostu, a ona należała do drobnych kobiet.
-Nie – odpowiedział krótko Niemiec
   Elizabeth obserwowała, jak zmienia się wyraz twarzy jej.. współlokatora? Inaczej nie potrafiła go nazwać, bowiem nie żywiła do niego żadnych pozytywnych uczuć. Nie był natomiast jej wrogiem. Zachowywała się obojętnie wobec niego. Teraz Fuller pod maską obojętności próbował ukryć szok, jakiego doznał. Nie udało mu się to, bowiem panna Dare potrafiła prześwietlić człowieka niczym duchowy, a raczej psychiczny rentgen, ale w tej chwili nawet niezbyt domyślny przedstawiciel ludzkości domyśliłby się, że człowiek Hitlera doznał wstrząsu. Robert przez chwilę nie umiał wydusić z siebie słowa, poruszał ustami, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk.
-Powinien umrzeć – powiedział po kilkunastu minutach. W oczach Elizabeth momentalnie pojawiły się łzy, najpierw pojedyncze, ale po kilku sekundach po policzkach młodej kobiety spływały słone i gorące potoki będące świadectwem ogromnego uczucia. Jej ciało trzasło się niczym na mrozie, bo serce Francuzki zostało jakby przebite mieczem z lodu
-Nie rób mu krzywdy. - wyszlochała, choć słowa nie do końca były zrozumiałe
-Co mówiłaś?
-Jak masz go zabić – powiedziała nieco spokojniejszym głosem – to lepiej zakończ moje życie. Zostaw go w spokoju.
-Jest Żydem. Dla nich nie ma litości.
-To twoje zdanie czy Hitlera?! Wiesz, że w pewnym momencie po prostu uznałam, że się pogubiłeś? Może pod tą skorupą bezwzględnego idioty kryje się wartościowy mężczyzna? Och, myliłam się! Jesteś jedynie marionetka w rękach tego nazisty! - wykrzyczała mu w twarz, po czym wyrwała mu z ręki listy i wybiegła z domu. Robert był na tyle nieświadomy, że nie mógł się ruszyć. Nie spodziewał się tego po drobnej i zamkniętej w sobie dziewczyny. Już drugi raz w ciągu dnia zadziwiła go. Był po wrażeniem do tego stopnia, że nawet nie zaczął jej szukać. Po prostu, za jakiś czas miał zamiar unicestwić ją i tego Żyda.


   Szła jakby przez mgłę. Wprawdzie znała te drogi niemalże na pamięć, nie widziała prawie nic, a wszystko to było spowodowane łzami, które wypływały z jej oczu i skutecznie zamazywały obraz.
Chwiała się, niczym pijacy, których tak bardzo nie znosiła. Było jej zimno. Jedyną rzeczą, która wzięła z domu były wyszarpane z ręki urzędnika Hitlera listy od Davida i Julii. To był jej największy skarb, z którym nie zamierzała się rozstawać.
-Davidzie! - zawołała głosem zniekształconym przez płacz. Łzy z jej intensywnie zielonych oczu wylewały się już od paru godzin. Niebo zdążyło okryć się grubym, ciemnym płaszczem przyozdobionym pięknymi gwiazdami i srebrnym, intensywnym światłem księżyca w pełni. Normalnie uznałaby to za przepiękny widok, usiadłaby choćby na trawie i podziwiała tę stylizację natury nawet całą noc.
-Davidzie! - zawołała ponownie w nadziei, że ją usłyszy, choć wiedziała, że prawdopodobieństwo pojawienia się go w tym momencie jest jak jeden do miliona.
   Nogi panny Dare były niczym z waty. Przed oczami zaczęły błądzić jej białe plamki i poczuła się, jakby do głowy wbijano jej miliony szpilek. Przeszła parę kroków, jednak ciało odmówiło posłuszeństwa i upadło na ziemię.


Świat wypadł mi z moich rąk 
Jakoś tak nie jest mi nawet żal 
Czy ty wiesz jak chciałbyś żyć, bo ja też 
Chyba tak chciałem przez cały czas, lecz 
Jeśli muszę i wybrać będę mógł jak odejść 
To przecież dobrze, dobrze o tym wiem 
Chciałbym umrzeć przy tobie 

***

   Dzisiaj krótki rozdział, ale przynajmniej wracam do tej historii. Może to u góry nie jest wybitne, nie nazwałabym tego nawet dobrym, ale obiecałam Karolinie i Monice, że napiszę, a ja dotrzymuję obietnic. 
Dziewczyny: dziękuję, że we mnie wierzycie, choć ja mam z tym ogromny problem. Dobrze, że jesteście. ;* 

czwartek, 21 lutego 2013

6.Moje serce łomocze w swej klatce

   Niebo było zachmurzone, ale jednak nie zanosiło się na deszcz. Klucz kruków przelatywał po niebie krąząc nad łaką niczym bombowiec nad miastem. Tak przynajmniej pomyślał David, patrząc na to, co się działo. A nie było zbyt dobrze. Słyszał o zagładzie Żydów w Auschwitz. Cieszył się, a jednocześnie był smutny. Z jedej strony przeżył, a to w takich czasach było sukcesem, ale z drugiej... mógł umrzeć. Mógł iść na śmierć zamiest jakiegoś bezbronnego dziecka, które nie zdążyło jeszcze przeżyć tylu wspaniałych chwil, co on.  Przestał opierać się o drzewo, przeszedł parę metrów i usiadł na ławce ukrywając twarz w dłoniach. Jego ciemne włosy nie przypominały tych równo obciętych, idealnie gładkich, prostych pasm, które nosił przed smiercią rodziców. Teraz były zmierzwione, ale to tylko dodawało mu uroku, choć on sam nie miał o tym pojęcia. Najwiekszy niepokój jednak budziły jego oczy. To nie były już te same niebieskie tęczówki, w których non stop można było zauważyć radosne iskierki. Nie, teraz stały się... puste. Nie wyrażały żadnych emocji, choć małody mężczyzna cierpiał. Już nie ukrywał tego przed sobą, jak zwykł robić jeszcze niedawno. 
   Dojrzał. Wcześniej myślał, że cały świat leżał u jego stóp, a teraz był świadomy, że jego życie wisi na włosku, a świat upada, płonie, zagrzebuje się w popiele. Miał jednak nadzieję, że będzie z nim tak, jak z feniksem - on także umiera, by później odrodzić się i zachwycić innych swoim pięknem. Nie marzył, by sam mógł to zobaczyć, chciał po prostu, by ktokolwiek był w stanie podziwiac nowe, lepsze czasy, ponieważ wyzbył się egoizmu na dobre, bo pokochał. Pokochał w jednej sekundzie, wystarczyło jedno spojrzenie na twarz pięknej dziewczyny, by zwyczajnie stracił dla niej glowę. W oczach młodej Francuzki było widać smutek, brak akceptacji, a przede wszystkim tęsknotę. Tęsknotę za kimś bliskim, ale także za czymś, czego nigdy nie doznała. Czy to w ogóle możliwe? Tęsknić za tym, co nigdy nie miało miejsca? Podobno najczęściej wspominamy to, co nigdy się nie zdarzyło.* Może właśnie tego najbardziej nam brakuje? Tego, co tak naprawdę dzieje się tylko w naszych głowach? David podniósł głowę i spojrzał w niebo. Zauważył, że jedna chmura odsłoniła maleńki kawałek słońca. Nadzieja na zbobycie serca pewnej kobiety znowu zaczynała płonąć w jego sercu, jednak nie był to pożar, a maleńki płomyk świecy, taki, który bardzo łatwo można zgasić. 
   "Jestem pewna, że ją pokochasz".Słowa Julii, zmarłej przyjaciółki, nadal dźwięczały mu w uszach, choć ta, która je wypowiedziała umarła, bo oddała życie za Davida, a on nigdy sobie tego nie wybaczy. Julio, miałaś rację. Pokochałem ją, pokochałem jak nikogo innego. Jest dla mnie jak powietrze, nie mogę bez niej żyć. Kocham ją, choć widziałem ją jedynie parę razy. Przypomina trochę ciebie. Też jest taka delikatna i krucha. Ale mówiłaś jeszcze coś innego... 
   "I że ona pokocha ciebie" Tutaj się pomyliłaś. Nie pokochała mnie, choć właśnie dla niej narażałem się na śmierć pdróżując przez całe Niemcy i Francję tylko po to, by ją odnaleźć i wyznać miłość. Ale wiesz co jest najśmieszniejsze? Połączyła nas twoja śmierć, choc tak bardzo nie chciałem, być odchodziła. Czasem się zastanawiam, co bybyło, gdybym pokochał właśnie ciebie. 
   "Bo i ja cię pokochałam" Julio, wiesz, że te słowa nie dają mi spokoju? Byłaś dla mnie jak siostra. Wciąż czuję dotyk twych delikatnych ust na moich i nie mogę przestać tęsknić. Byłaś powierniczką moich tajemnic, widziałaś o mnie wszystko, a jednak obdarzyłaś mnie uczuciem. A ja? Żałuję, że nie zorientowałem się wcześniej. Może teraz wszystko wyglądało by inaczej? Może nie cierpiałbym tak bardzo? Julio Paux, gdzie jesteś i czemu zabrałaś ze sobą odpowiedzi na te wszystkie pytania?

***

   Eliazbeth Dare stała przy oknie wpatrując się w młodego mężczyznę siedzącego na ławce. Według większości kobiet, oceniając po wyglądzie, był ideałem, księciem z bajki. Dla niej też. Nie potrafiła znieść tego smutku wypisanego na jego twarzy. Nieumiała zaakceptować tego, że cierpi tak bardzo właśnie przez nią, bo ma serce z lodu. Nie wiedział, że pod tym lodem mała iskra wznieciła ogromny pożar. Elizabeth w tej chwili nie rozumiała samej siebie. Była narzeczoną Roberta tylko dlatego, że nie chciała, by jej rodzicom stało się coś złego. Gdy jej, miała nadzieję, że nie, przyszyły mąż nie był przy niej, albo gdy nie chodzili na jakieś bankiety, ona przecież mogła być z tym, kogo kocha. A kochała. Kochała każdą, najmniejszą cząsteczką swojej duszy młodzieńca z ciemnymi włosami i oczami niebieskimi, niczym najgłębszy, najpiękniejszy i najbardziej niebezpieczny ocean.

Moje serce łomocze w swej klatce
A ja znów nie umiem go powstrzymać
Moje serce, zimniejsze, niż skała

  Jej włosy były w nieładzie, ale ona nie chciała pięknie wyglądąć. A może chciała? Może chciała by jej książę z bajki, wbrew niej samej, przyszedł do niej, uganiał się za nią godzinami i prosił, by z nim była, wyznawał jej miłość najróżniejszymy słowami, pisał wiersze, opiekował się nią, przytulał, całował. Chciała, by z nią po prostu był. 
   Książe z bajki był wyidealizowanym mężczyzną, jednak ona nieprzyjowała tego do wiadomości. Była książniczką uwięzioną w wieży, zbudowanej z jej własnych marzeń i pragnień. Nie dopuszczała do siebie nikogo, agdy płyty kontynentalne jej świata i rzeczywistości, ktra ją otaczała, zderzyły się, zaczęło się trzęsienie ziemi i inne klęski, które nie pozwalały jej normalnie funkcjonowac. Nie teraz, nie w takich czasach. Całkowite odizolowanie się od społeczeństwa była gorsze, niż śmierć. Niezwracanie na nic uwagi, to jak patrzenie na śmierć kogoś bliskiego. Z oczy młodej kobiety popłynęły łzy, który wyrażały tęsknotę za czymś zupełnie odrealnionym, a jednocześnie tak bliskim, jakby było na czubku jej nosa, po którym właśnie spłynęła kropla słonej wody.
   Jakby wbrew sobie, w janej, cieńkiej sukience, która sięgała jej przed kolano, wybiegła zdomu, choć powietrze było zimne. Wybiegła, nie zważając na nic. Jej serce łomotało, chciało wyrwać się z klatki, a ona? Ona nie umiała go powstrzymać. Uczucia wzieły górę nad wyobrażeniami. 
-Davidzie! - zawołała, a przynajmniej tak się jej zdawało, bowiem z jej ust wydobył się jedynie szloch. To jednak wystarczyło, by młody mężczyzna podniósł wzrok na istotę będącą tak blisko niego. Natychmiast podbiegł do niej i okrył ją swoim płaszczem, a ona wtuliła się w niego, pozwoliła, by jego koszulka nasiąkała jej łzami, które wylewała nie tylko z jego powodu, ale i z wszystkich nieszczęść, jakie ją otaczały: śmierć Julii, tęsknota za księciem z bajki, porwanie rodziców, narzeczeństwo zRobertem, i znów tęsknota, wieczna tęsknota za czymś, co nigdy się nie stało i nigdy się nie stanie. Za uczuciami, które nigdy nie obudziły się jej sercu.
   Słońce wyszło zza chmur. Elizabeth czuła, jak szybko bije serce Davida. Wręcz czuła to wszystko, o czym nigdy jej nie powiedział, choć chciał, jednakże ona mu nie pozwoliła. Jej serce wyrwało się z klatki. Podniosła głowę i zielone tęczówki napotakały niebieskie. Nie musieli nic mówić. Ta cisza znaczyła więcej, niż jakiekolwiek słowa. David pierwszy raz poczuł, jakie to uczucie miećcałyświat w rękach, bo właśnie ona, Elizabeth Dare, dziewczyna, która umyka a jednocześnie wraca, ktoś, o kogo ciągle trzeba walczyć, była jego całym światem. Delikatnie ją pocałował, bał siębowiem,że może jąskrzywdzić. Teraz wydawała mu się krucha niczym laleczka z porcelany. Odwzajemniła pocałunek, wkładając w niego wszystkie nawet te sprzeczne emocje. Po chwili oderwali się od siebie.
-Przepraszam - szepnęła - nie chciałam, by stało ci się coś złego.
    David nic nie mówł. Chciał się nacieszyć jej towarzystwem, póki mógł, bo wiedział, żeza niedługo i tak ucieknie. Teraz jednak widział, co do niego czuje. Julio, jednak nie pomyliłaś się.
-Muszę iść. Robert za niedługo wróci. - powiedziała
-Nie musisz. 
-Muszę. Zaufaj mi. Później może być tylko lepiej.
-Ale wrócisz? - zapytał z troską trzymając rękę młodej kobiety.
-Nie wiem - odpowiedziała zgodnie z prawdą - ale czekaj na mnie.
   Podeszła do niego i złożyła pocałunek na jego policzku. Chciała odejść, lecz nie pozwalał jej na to, wciąż trzymając jej delikatną dłoń w swojej silnej ręce.
-Davidzie - uśmiechnęła się lekko, po raz pierwszy od wielu dni - Do zobaczenia.
   Puścił jej dłoń, a ona odeszła. Powiedziała "do zobaczenia", a to oznaczało, że wróci. Kiedyś na pewno. Jej zielone oczy błyszczały i choć nie powiedziała mutego wprost, wiedział, że go kocha.

***
*cytat Zafona, mojego ukochanego pisarza

   Florence przybywa z rozdziałem po niemalże miesięcznej przerwie. Nawet jestem z niego zadowolona, choćnic sie w nim nie dzieje. Pisane przy Heart Pounding, piosence od Karoliny Kozak i Dawida Podsiadło. Zakochałam się w tych dźwiękach. Z góry przepraszam zabłędy,ale mój komputer odmówił mi podkreślania błędów. Generalnie - aż takźle nie jest, aczkolwiek mogłoby być lepiej. Zapraszam do komentowania, uwierzcie mi, to najbardziej motywuje. ;)
   Florence ma dobry humor, bo wróciła z nart nie poobijana, a patrząc jak i po czym ona jeźi można to uznać za sukces. Gadam do siebie o sobie w trzeciej osobie. Jest ze mną źle. Zapraszam na mój blog z miniaturkami i wierszami wioska-snow.blogspot.com MożeWam się spodoba. ;)

sobota, 26 stycznia 2013

5.Spotkanie

   Robert Fuller przechadzał się po swoim gabinecie. Papiery leżały równo ułożone na biurku, pióro schowane było w specjalnym pudełku. Wszystkie meble były przepiękne, dębowe, z widocznymi słojami. Wtedy był to luksus, na który zasługiwał mało kto. A jak zasługiwał, to nie miał. Przeważnie na takie rzeczy mogli sobie pozwolić ludzie, którzy traktowali innych jak przedmioty, śmieci. 
   Mężczyzna usiadł na skórzanym fotelu, wziął do ręki papiery i zaczął je przeglądać. Były do dokumenty z egzekucji Żydów w obozie Auschwitz - Birkenau. Jego cienkie usta wykrzywiły się w złośliwym grymasie, a ciemne oczy zabłysnęły nienawiścią. Wstał i powrócił do swojej wędrówki po gabinecie. Skórzane buty dobrej jakości nie pozwalały, by spodnie nienagannie skrojonego garnituru dotykały podłogi. Robert Fuller był mężczyzną nie odznaczającym się ogromnym wzrostem, z pozoru wtapiał się w tłum. Podłużna twarz zwieńczona była jasnymi włosami, w których pomału zaczynały pojawiać się siwe kosmyki. W miarę czytania notatek na czole pojawiła się mała, ledwie widoczna zmarszczka - efekt przepracowania, bowiem ten człowiek nie zaznawał ostatnio wiele odpoczynku, ale także tego strasznego człowieka zaniepokoił raport z patrolu ulic Oświęcimia. Musiał czuwać nad tym, co się działo w Polsce.
   Dziewiętnastego marca, w czwartek, roku tysiąc dziewięćset czterdziestego pierwszego, na ulice przy obozie Auschwitz - Birkenau, wbiegł młody mężczyzna, który krzyczał po polsku: Wasze rządy się skończą! Jesteście tylko pionkami w tej grze! Hitler i tak was wykończy! Polska nigdy nie zginie! My się nie poddamy!, po czym odśpiewał "Mazurek Dąbrowskiego". Nagle przyłączyło się do niego kilkanaście osób. Wszyscy zostali rozstrzelani na miejscu przez strażników z obozu koncentracyjnego.
   Nienawidził tego kraju podobnie jak ludzi mieszkających w nim. Tkwiła w nich jakaś... niebezpieczna moc, której zaczął się obawiać.
   Nie mógł przecież wiedzieć, że to nadzieja na lepsze jutro, na wyrwanie się z totalitarnych rządów faszystowskich. Był to także patriotyzm, ogromna miłość do ojczyzny i jeszcze większa dla rodaków. Polacy wspierali się nawzajem uciekając się do rzeczy, który były niezgodne z prawem, ale nie przejmowali się tym. W tamtych chwilach mówienie po Polsku było wykroczeniem. A jednak, nawet takie straszne rządy, kary, egzekucje, więzienia, cierpienia nie potrafiły zgasić ognia tlącego się w sercach tych niewinnych ludzi.
   A to zarówno dla Hitlera, jak i ludzi poddanych mu i uwielbiających go, było niezrozumiałe. A także zaczynało być niebezpieczne.
   Robert Fuller usiadł ciężko na krześle, zapalił papierosa, po czym wciągnął dym do płuc i odgarnął włosy z czoła. Bardziej, niż zagłady Żydów, pragnął w tym momencie odpoczynku i po prostu świętego spokoju.

~***~
   Elizabeth Dare wyszła z domu, po raz pierwszy od paru dni. Promienie marcowego słońca delikatnie grzały jej skórę. One też uważały, że jest zbyt blada i potrzebuje ciepła, orzeźwienia. Trawa zieleniała się jakby dla niej, kwiaty rosły aby tylko zachwyciła się nimi.
   Choć w jej duszy zaczął panoszyć się cień, cały świat wiedział, że jest w niej jeszcze ukryta natura romantyczki, która odzywa się właśnie w takich chwilach - gdy wszystko wydaje się piękne, choć dookoła szaleje burza. Ale czy burza nie jest także pięknym zjawiskiem?
   Młoda kobieta wyszła na ulicę. Jej półbuty stukały po dróżce, która nie widziała śniegu od tygodnia. Drogi płaszcz do kolan odsłaniał granatową, zwiewną spódniczkę, która jeszcze nie pasowała do tej pory roku. Było za zimno, jednak Elizabeth tego nie czuła. Do jej nozdrzy dolatywał jedynie zapach wczesnowiosennych kwiatów, dzięki którym poczuła się lepiej. Uszy wypełnił śpiew ptaków, które także postanowiły umilić jej dzień. Do tego sielankowego obrazu nie pasowała jedynie twarz owej młodej kobiety. Nie była wychudzona, ale wyraźnie zmęczona. Niby nic, w tych czasach była to norma, ponieważ trwała wojna, ale u niej widoczne były oznaki zmęczenia... po prostu życiem, a to nieczęsto spotykane wśród dwudziestoletnich kobiet.
   Weszła do sklepu i kupiła mleko, chleb, wodę i inne potrzebne rzeczy. Wychodząc, pozdrowiła sprzedawczynię, mimo że tak naprawdę jej nie lubiła. Dziwny jest ten świat...

~***~

    Elizabeth Dare siedziała na ławce w swoim ogrodzie. Powietrze było chłodne, a na niebie lśniły gwiazdy. Księżyc w pełni oświetlał trawę, która wcześniej zielona, teraz odbijała jego srebrny blask. Młoda kobieta zamknęła oczy, by rozkoszować się okolicznościami, w których mogła sama, całkiem sama po prostu usiąść i wszystko przemyśleć. Wtedy jednak rany w jej sercu otwierały się na nowo, jednak wiedziała, że nie może nic na to poradzić. Była po prostu bezsilna i zmęczona. przynajmniej fizycznie doprowadziła się do porządku: włosy znów układały się w fale, ale teraz były lśniące, oczy wyglądały na wypoczęte, a skóra nie sprawiała wrażenie, że nosi ją osoba dziesięć lat starsza. 
   Tą cisze i spokój przerwał nagły dźwięk łamiącej się gałęzi. Elizabeth momentalnie otworzyła oczy i szybko wstała. Bała się, bała jak nigdy dotąd.
-Kto tam? - zapytała drżącym głosem, jednakże zaraz skarciła się w myślach. Teraz była już martwa. Zdradziła się, ale... Czy koniec nie będzie dla niej oznaczał uwolnienia? uwolnienia od wszystkich spraw, które siedziały w jej głowie i sprawiały ogromny ból, nie będzie zerwaniem narzeczeństwa, w którym trwała nie z miłości, a z przymusu? Może... Może dopiero wtedy zapomni o swoim wyimaginowanym księciu z bajki, którego, jak jej się wydawało, spotkała, ale nie była godna, by zasłużyć na miłość?
-Elizabeth? To ty?
   Jej świat zawirował. Poczuła motyle w brzuchu, choć nie powinna. On tu był. Jej największy koszmar, a jednocześnie błogosławieństwo. Ktoś, kogo jednocześnie kochała i nienawidziła. Przybył do niej, on, jej książę z bajki.
-Szukałem cię od pogrzebu Julii. Uciekłaś... - powiedział delikatnie, co zupełnie ją zgubiło. poczuła się lekko, a jednocześnie ciężko, jakby sama sobie nie pozwalała się zakochiwać.
-Widzisz, znalazłem cię. Nie pytaj jak, bo sam nie wiem. - mówił dalej, jednak ona nie chciała tego słuchać. Czuła, że mięknie w środku, a po jej policzkach spływa potok łez.
-Ale to już nieważne. Grunt, że jesteśmy razem. To dziwne, ale cię kocham. Myślałem o tobie cały czas. Byłaś w moich snach, ale także na jawie. Szedłem kawał drogi z Niemiec by tylko cię zobaczyć, spojrzeć w te twoje niesamowicie zielone oczy... - pochylił się nad nią i otarł jej łzy. Elizabeth spojrzała w niebieskie oczy Davida i czuła, że toni. Tonie w bezkresnym oceanie. Pochylił się nad nią i lekko musnął jej usta. Ta jednak go odepchnęła, jakby wbrew sobie.
-Idź - powiedziała cicho drżącym głosem
-Czemu? - zapytał wciąż trzymając jej dłoń w swojej. Elizabeth szybko mu ją wyrwała.
-Mam narzeczonego.
-To coś zmienia?
-Tak.
-Jesteś z nim z przymusu. - odparł pewnie.
-Idź! Nie chce cię nigdy więcej widzieć! - krzyknęła i szybko pobiegła do domu. Trafił w jej czuły punkt, a ona nie chciała, by widział jak znowu płacze. chciała stwarzać pozory silnej kobiety, jednakże teraz tak bardzo nie mogła... ukryła twarz w dłoniach, a po jej twarzy popłynęły krople słonych łez. jedna po drugiej, aż w końcu ich zabrakło. To była dla niej trudna noc.

Był marzec, przyroda budziła się do życia, a Elizabeth Dare, mimo że spotkała ponownie swojego księcia z bajki, zaczynała się pogrążać w mroku...

~***~

Rozdział dla Karoliny i Moniki. Przepraszam, że tak późno, ale dopiero teraz wena tak jakby zaczęła wracać.


   

piątek, 11 stycznia 2013

4.Można żyć bez powietrza

   Widziała go wiele razy, ale tak naprawdę tylko ten jeden raz. Chwila, w której jej świat zaczął się uśmiechać, a zarazem płakać. Tak, książę zobaczył księżniczkę, która była uwięziona w wieży. Jeszcze nie uwolnił, ale być może pokochał. Być może...
   Czy można kogoś pokochać, a jednocześnie znienawidzić w jednej chwili? Można.
 
Nie widziałam cię już od miesiąca.
I nic. Jestem może bledsza,
trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca,
lecz widać można żyć bez powietrza!*
    
   Elizabeth Dare pisała w pamiętniku. metalowa stalówka przesuwała się po papierze wydając delikatny dźwięk - szept nigdy nie wypowiedzianych słów. Minął rok od chwili, gdy jej marzenia zaczęły się spełniać.
   A potem nagle legły w gruzach.
   Nienawidziła go za to, że choć widzieli się zaledwie przez jeden dzień, on pozwolił jej się pokochać. Nienawidziła kochać. Zwłaszcza tak mocno, zwłaszcza nie chcąc tego zaakceptować. 
   Co się stało przez ten miniony rok? Zaczęła się wojna, która teraz ukazywała swoje najgorsze oblicze. pierwszego września, gdy dzieci uśmiechnięte chciały iść do szkoły, zamiast dzwonka usłyszały bombowce. Nalot na Polskę spowodował, że cały świat zamarł, bo za chwilę dobyć broni. Atak ZSRR, również na ten bezbronny kraj... To było za trudne. Za trudne do racjonalnego przeanalizowania. Gdzie w grę wchodzi życie ludzi, kończą się liczby, a zaczynają uczucia, a teraz są nimi jednie strach, ból, żal. Za dużo, za dużo... Zagłada Żydów. Dążenie do pozostania na świecie jedynie czystej rasy aryjskiej!
   Myśli zaledwie osiemnastoletniej dziewczyny krzyczały, chciały wyrwać się z piersi. Zielone oczy wysyłały błyskawice w otoczenie, by po spojrzeniu na serdeczny palec prawej dłoni zajść łzami. po policzku popłynęły dwie krople, w których zawarta była niepewność, strach, bezsilność, a także miłość do najbliższych, bo tylko tym mogła ich uratować.
   Elizabeth Dare była narzeczoną Roberta Fullera, zagorzałego faszysty, polityka z rządu Hitlera. jedno słowo owego człowieka wystarczyło, by zabić człowieka. Słowo, ba, nawet spojrzenie, bo teraz likwidowano osoby, które mogły przeszkodzić nawet zwykłym uśmiechem.
   Młoda Francuzka brzydziła się sobą, ponieważ ze strachu związała się z człowiekiem, na widok którego czuła strach i obrzydzenie, a on o tym doskonale wiedział. Wykorzystywał jej miłość do rodziców, pojawiał się z nią na różnych uroczystościach, szczególnie przy egzekucjach starych znajomych młodej kobiety. Rozkoszował się bólem w jej oczach i łzami, które nim wypłynęły na policzka, zostawały starte. Uwielbiał patrzeć na jej cierpienie. Musiał jednak przyznać, że jego narzeczona była piękną kobieta, choć sama tego nie dostrzegała. oświadczył jej się dlatego, ze widział, że się zgodzi. życie jej rodziców wisiało na włosku i tylko dzięki temu być może mogą przeżyć. Był potworem i znakomicie wpisywał się w to, co działo się na świecie. 
   Elizabeth znowu spojrzała na pierścionek, który był swego rodzaju pokutą. Za dużo marzeń przysłoniło jej rzeczywistość. Teraz próbowała się ich pozbyć, ale nie mogla. Wyimaginowana rzeczywistość w połączeniu z tym, co teraz się działo stworzyła truciznę, która powoli, aczkolwiek nieuchronnie owijała się wokół jej serca, niczym ciernie. kolce ciągle przebijały je pozwalając, by duchowa krew płynęła, tworząc kałuże tych wszystkich uczuć, których nie mogła się pozbyć, uwolnić od nich.
   Teraz wzrok panny Dare padł na kopertę opatrzoną znaczkiem, jeszcze nie otwartą. List od rodziców. Bała się go przeczytać, jednak teraz, gdy wydawało się, że świat nie ma sensu, nawet najgorsze wieści nic by dla niej nie znaczyły. Zagubiła się w tym wszystkich. W dniu pogrzebu swojej kuzynki spotkała księcia, pokochała go, a teraz to uczucie nie dawało jej spokoju. Z pozoru zaczęła pewnie stąpać po ziemi, lecz głowę nadal miała w chmurach. Była teraz delikatna jak szkło, w dodatku popękane i jedno słowo, gest, mogło spowodować rozpryśnięcie się jej. 
   Wzięła kopertę w swoje dłonie, otworzyła ją i zaczęła czytać.

Kochana Eli!
Wiemy, że się o nas martwisz, choć my jeszcze bardziej martwimy się o Ciebie. Tam, gdzie mieszkami jest dobrze, mamy dostęp do podstawowych rzeczy, ale cóż, wojna nas nie omija. Chcielibyśmy Cię odwiedzić, albo Ty nas, jednakże nie możemy zdradzać miejsca zamieszkania, nawet kraju, w którym się znajdujemy.  Chcemy, żebyś była szczęśliwa.
                  Kochamy Cię,
                                                 mama i tata

   Łzy, jedna po drugiej, zaczęły skapywać po bladych policzkach młodej kobiety. Usiadła na łózko i rozpłakała się jeszcze bardziej, przypominając sobie jak po śmierci Julii mama podeszła i utuliła ją do snu, jakby wciąż miała cztery lata. Jakby wciąż wierzyła, że marzenia mogą się spełnić, wystarczy tylko wiara. Jakby była szczęśliwa. Czemu to minęło? dlaczego piękne chwile są takie ulotne? 
   Podeszła do okna i otworzyła jej. Do jej uszu dotarł dźwięk samolotów, jednak rozpoznała, że to siły aliantów.  na niebie zebrały się ciemne chmury, zerwał się wiat i zapach ozonu wypełnił powietrze.
   Zanosiło się na burzę...

~***~

   Wiem, rozdział krótki, głupi, dziwny, bez łady i składu. Zdaje sobie sprawę, że zawiodłam. Tak szczerze, to sama jestem zaskoczona tym, co napisałam, ale niech tak zostanie. nic nie może być oczywiste. Czwarty (kto wie, o co chodzi, to się domyśli :D) rozdział na blogu nie jest dedykowany nikomu, bo każdy czytelnik tego bloga zasługuje na coś dużo lepszego.
  

wtorek, 1 stycznia 2013

3.Pogrzeb

   To bardzo ciekawe zjawisko. Człowiek wiele lat buduje coś, co może runąć w jednej chwili. Sekundy decydują o tym, czy ogromna budowla stanie się pyłem. Nieważne, czy chodzi o pałac, który stoi na wyspie czy relacje między ludźmi. Na przykład przyjaźń, tak to dobry przykład ciągłego budowania. Cegiełka, którą może być wszystko, spajana przez cement, którym jest czas. 
   Ale nawet ona może runąć. 
   W jednej chwili.
   Szybko.
   Zdecydowanie za szybko.
   Brązowowłosa dziewczyna siedziała na łóżku i płakała. Łzy bawiły się w wyścigi na jej policzkach, skapując na i tak mokra poduszkę.
   Kap, Kap, kap.
   Oczy owej młodej osoby były przekrwione. Nic dziwnego, w końcu od dwóch dni siedziała sama w pokoju i płakała. Nic nie jadła, nie odzywała się. Zamknęła się w sobie. Łzy tworzył swoisty kokon, którym się owijała, nie chcąc zaakceptować sytuacji w której się znalazła. jej kuzynka, przyjaciółka, jedyna osoba, która ją rozumiała... Odeszła. Już jej nie ma.
   Ich zdjęcia sprzed kilku lat leżały na łóżku, ich listy, w których opisywały sobie życie we Francji i w Niemczech spoczywały na biurku pamiętając dotyk palców młodej kobiety.
   Nagle Elizabeth usłyszała pukanie do drzwi. Kilka sekund później stanęła w nich Helena, matka dziewczyny.
-Kochanie, wiem, że to dla ciebie trudne, ale musisz się z tym pogodzić...
-Wyjdź! - krzyknęła córka przerywając jej w pół słowa
   Jej matka jednak nie przejęła się tym i podeszła do łóżka swojego jedynego dziecka. usiadła i przytuliła Elizabeth. Ta odwróciła głowę i zaczęła płakać, pozwalając, by łzy wsiąkały w bluzkę rodzicielki. Tego potrzebowała: poczuć się jak małe dziecko, które upadło i z płaczem idzie do mamy, by je wyleczyła. Siedemnastoletnia dziewczyna czuła się jak czteroletnie dziecko.
-Mamo, przepraszam
  Adresatka wypowiedzi nie powiedziała nic, ale jeszcze mocnej przytuliła dziewczynę.
-Eli, pogrzeb Julii planowany jest za dwa tygodnie. Oczywiście, jedziemy do Niemiec.
-Czemu mi to mówisz? - odparła, a pojedyncza łza spłynęła jej po policzku
-Żebyś się z tym pogodziła. Śpij dobrze - matka wstała, przykryła córkę kołdrą, zrobiła jej znak krzyża na czole, zdmuchnęła świeczkę stojąca na biurku. Następnie wyszła i zamknęła drzwi.
   Elizabeth Dare tej nocy spała spokojnie. Po raz pierwszy od kilku tygodni.

~***~ 

   Obudził się, gdy słońce już wzeszło na niebo. Ciemne włosy były w nieładzie.Policzki pokryła warstwa... lodu? Nie to nie był lód, tylko łzy. Młody mężczyzna płacze? Nie w tych czasach. Nie w tym życiu.
   A jednak.
   Swoje oczy otwierał powoli, jakby nie umiał przyzwyczaić się do otoczenia. Najpierw ukazała się lewa tęczówka, później prawa. Obie niebieskie, niczym ocean, w którym można utonąć w jednej chwili. Piękny, ale niebezpieczny. Nieznany, ale dający się oswoić. Tajemniczy, a jednak odsłaniający wszystkie swoje sekrety.
   David już nie płakał. Jego serce pękło na tysiące małych kawałków. Nie chciał iść do przodu, bał się przyszłości. Tęsknił. Tęsknił za matką, ojcem i Julią. Jego usta nadal pamiętały dotyk warg przyjaciółki. Mimowolnie dotknął ich palcami. Ona go kochała, ale nie jak brat. Nie domyślił się tego... właściwie czemu? Był głupi? Bo nie umiał obserwować? Nie, młoda Francuzka była znakomita aktorką, bardzo dobrze ukrywała swoje uczucia. Zbyt dobrze. A tydzień temu? Tamtej nocy oddała za niego życie. On też byłby gotów, tylko, że ona go w tym uprzedziła. Dokonała złego wyboru. Mogła żyć, miała tyle przed sobą.
   David nie umiał się pogodzić z tym, że młoda Francuzka oddała za niego życie. Ściągnął z szyi medalion podarowany mu przez pannę Paux. Dopiero teraz miał okazję, a przede wszystkim był gotów przyjrzeć mu się dokładnie. Klejnot miał kształt koła z dwiema przecinającymi się ósemkami w środku. Tuż przed krawędzią, we wnętrzu każdego z czterech małych kółek, których krawędzie były wykonane ze złota umiejscowiony był maleńki rubin. Pogładził amulet palcem i wyczuł, że jego powierzchnia jest wytłoczona gwiazdami.
-Interesujące - szepnął, patrząc z błyskiem w oku na kosztowność spoczywającą w jego dłoniach.Gwiazdy wydawały mu się.. bardziej żydowskie, a wiedział, że Julia i cała jej rodzina, przynajmniej ze strony matki, są chrześcijanami. On jednak wciąż czekał na przyjście Mesjasza.
   David Reves wstał z łóżka, które mu odstąpili dalecy krewni. Mógł liczyć na wsparcie rodziny, która nie mieszkała w dzielnicy żydowskiej. Oni przeżyli, ale cierpieli równie mocno, jak on.
   Spojrzał na zegar, który wskazywał dziewiątą. Tego dnia spał wyjątkowo długo. Zwykle bowiem budził około piątej i nie umiał spać dalej, jednakże nie dzisiaj. Uśmiechnął się lekko do siebie. Po raz pierwszy od tamtej nocy.
   Wyszedł z pokoju i udał się do kuchni, gdzie jego ciotka i wuj pili herbatę. Na stole leżały trzy kanapki.
-Davidzie... 
-Tak, wuju?
-Pogrzeb twoich rodziców i Julii jest za tydzień.
   Młody mężczyzna w milczeniu skinął głową. Nie chciał, by ktokolwiek zobaczył ślad łez w jego oczach. Okazał już wyjątkowo dużo słabości.

~***~

  Pogoda tego dnia wyjątkowo żartowała sobie z ludzi. Choć był listopad, na niebie nie pojawiła się żadna chmura. Słońce świeciło, dosięgając swoimi krótkimi, jesiennymi promieniami wszystko dookoła. Dla obserwatora, który nie wiedziałby, jakie jest miesiąc, spokojnie uznałby, że patrzy na marcowy krajobraz. 
   Ludzie ubrani na czarno stali przy bramie cmentarza. Było ich mnóstwo. Prawie wszyscy płakali. Łzy spadały na wyschniętą trawę, jednak i one nie mogły przywrócić jej życia. Zebrani chcieli zapomnieć, że to właśnie ich spotkało. Marzyli, by Ci, których mieli pogrzebać wstali i z uśmiechem wrócili do domu. Tęsknota niczym gałęzie cierni, raniła i coraz mocniej otaczała serce, które prędzej czy później musiałoby pęknąć.
   Elizabeth Dare wraz z rodzicami również stała w tym tłumie. Jej włosy nie były splecione w warkocz, jak kazała jej zrobić matka. Przeciwnie, spływały po plecach w lekkim nieładzie. Młoda kobieta nie dbała o to, czy ktoś wytknie ją palcami, rzuci jakiś głupi komentarz odnośnie Francuzek. Była w Niemczech pierwszy raz,ale już zdążyła znienawidzić ten kraj. Za Julię. Za ta tragedię, która spotkała jej rodzinę. Za to, że osoba, która miała plany na życie, marzenia, umarła, bo antysemici postanowili unicestwić kilkaset osób.
   Elizabeth Dare chciała wrócić do domu i zapomnieć o tym wszystkim. Tak po prostu. Nie umiała się pogodzić ze śmiercią kuzynki, jednak teraz, gdy trumnę z jej ciałem wrzucano do dołu, coś pękło w młodzieńczym sercu. Łzy mocniej, niż wcześniej popłynęły po twarzy. Dopiero teraz dotarło to do młodej Francuzki. Nie ma jej. Ona umarła, odeszła. Już nigdy nie przeczyta żadnego z jej listów, nie zrobi pięknego warkocza z jej długich, blond włosów, nie poradzi jej się w niczym, nikomu się nie wypłacze. 
   Odeszła na bok. Nie chciała, by rodzice jeszcze bardziej się o nią martwili. Znalazła ławkę pod rozłożystym drzewem, które już straciło liście. usiadła na niej, ukryła twarz w dłoniach i rozpłakała się na dobre. Jej drobne ciało trzęsło się nie tylko z zimna. Cała drżała, bo poczuła się tak samotnie, jak nigdy.
   Po chwili podniosła głowę i zobaczyła młodego mężczyznę opartego o drzewo. Przyglądał się jej. Dziewczyna poczuła się nieco dziwnie. Nikt nigdy nie patrzył się na nią wzrokiem, który wyrażał coś innego, niż rozbawienie, czy wstręt. Tylko rodzina spoglądała na nią z miłością, ale to także nie zawsze. A ten młody człowiek? Jego spojrzenie wyrażało... zainteresowanie. Ciekawość. Elizabeth nie umiała tego nazwać.
  Była bardzo zaskoczona jak spostrzegła, że człowiek podszedł do niej i usiadł obok. Tak jak ona ukrył twarz w dłoniach. Dziewczyna zauważyła, że po ręce spłynęło mu kilka łez. Instynktownie otarła mu je grzbietem dłoni, a wtedy stało się coś, czego nie oczekiwała w swoich najśmielszych marzeniach. Chłopak zacisnął swoją silną dłoń na jej małej i spojrzał w oczy młodej Francuzki.
   To on, pomyślała. Jej książę. Ta sama twarz, którą wyobrażała sobie codziennie przed snem. Te same niebieskie oczy, w których można było utonąć jak w oceanie. Odnalazła go, choć wcale nie chciała odszukać, a w każdym razie nie w takich okolicznościach. Miał królewskie rysy twarzy, krótko przystrzyżone ciemne włosy, średniej wielkości usta. To był rycerz, jej rycerz, który miał uwolnić księżniczkę uwięzioną w wieży.

~***~

   Nie wiedział, co nim kierowało, gdy siadał obok brązowowłosej dziewczyny. Nie wiedział, czemu ujął jej drobną dłoń w swoją i czemu spojrzał jej w oczy. Teraz miał świadomość tylko jednego: tonął. Tonął w oczach tej dziewczyny. Były intensywnie zielone, niczym przyroda budząca się wiosną do życia. Wiedział, że nie ma ucieczki. Czy można się zakochać podczas jednego spojrzenia w oczy? Można. On właśnie teraz się o tym przekonał.
-Nazywam się David Reves, a panna? - zapytał się po francusku, wypuszczając rękę dziewczynę ze swojej dłoni.
-Elizabeth Dare. Pana rodzice zginęli - stwierdziła 
-Skąd panienka wie? - zapytał lekko naiwnie
-Widać to po pana twarzy. Moja kuzynka też.
-Jak się nazywała?
-Czy to ważne? - odpowiedział wymijająco
-Nawet panna nie wie, jak bardzo.
-Julia Paux - powiedziała w końcu, a na jej policzku pojawiła się pojedyncza łza - Znał ją pan, panie Davidzie?
   David nie wiedział, co powiedzieć. Zdecydował się na prawdę. Po prostu. Nic przecież nie mógł stracić.
-Tak. Była moją przyjaciółką. Bardzo odważną. W tą noc układaliśmy przetwory na półkach sklepu od moich rodziców, wie panna, panno Elizabeth, ona u nas pracowała. Kazałem jej się schować, ale ona jest bardzo przekorna. Weszli Niemcy, zabili mojego ojca, potem matkę. A ona? ona pobiegła na górę, krzyczała jakieś obraźliwe rzeczy. nie chciałem, by tak było. Przepraszam, bo wiem, że ją straciliście, panno Elizabeth. A to moja wina.
-Panie Davidzie... Ja...
-Dała mi coś. Medalion. Miałem to pannie przekazać - po tych słowach oddał w ręce dziewczyny medalion. Ta przyjrzała mu się z uwagą i schowała do kieszeni.
   Uśmiechnęła się lekko, chcąc, by i jej towarzysz się rozpromienił. 

Był najgorszy dzień w życiu Eizabeth Dare, a jednak jej największe marzenia zaczynały się spełniać.

~***~

A jednak dodaję. Na Nowy Rok. Wszystkiego najlepszego.Następny rozdział nieprędko. ;)
  

środa, 26 grudnia 2012

2.Noc kryształowa

   Blond włosa kobieta schodziła schodami, które lekko skrzypiały. Nic dziwnego, w końcu dom, choć piękny, miał już swoje lata, jednakże to tylko dodawało mu uroku. Po chwili była już na dole. Spojrzała na zmęczona i naznaczoną smutkiem twarz swojego męża. Podeszła do niego i chwyciła jego rękę w swoje dłonie. Prosty gest, a znaczył więcej, niż jakiekolwiek inne. Stali tak przez chwilę. W końcu mężczyzna usiadł na wysłużonym fotelu i zmarszczył czoło. Nigdy nie był tak zmartwiony. Teraz, w świetle jedynie kilku świec, jego żona zauważyła, że zaczął się starzeć. Wcześniej nie zwracała na to zbytniej uwagi i może właśnie dlatego czas przemknął jej jak piasek przelatujący przez palce. Jak wiatr, którego nie widać, ale pozostawiające po sobie ślady. Czasem ogromne, czasem nieznaczne. 
-Wiesz coś więcej? - zapytała Helena, przerywając ciszę.
-Tyle, co słyszałem w radiu w pracy. Informacje były dość ubogie, sama rozumiesz. 
-Ilu ludzi zginęło.
-Nie wiem, naprawdę nie wiem. Domyślam się jednak, że to była okropna noc...

~***~

Poprzedniej nocy
 
   Na ulicach był mnóstwo ludzi. Niektórzy kryli się pod parasolami, inni przeciwnie, niczym małe dzieci biegali po kałużach. Cieszyli się życiem, póki mogli. Nie wiedzieli tego, ale zostało im mało czasu. W witrynach sklepu, w którym, jak głosił wielki napis "Żydowska żywność", sprzedawano tradycyjne jedzenie osób z Bliskiego Wschodu. W owym rodzinnym sklepie jednak zwykle rozdawano biednym produkty, które się nie sprzedały danego dnia. Właściciele sklepu byli dobrzy dla wszystkich i każdy darzył ich życzliwością. Ale czy na pewno mieli zagwarantowany spokój? Biorąc pod uwagę to, że w powietrzu wisiało jakieś napięcie, nikt nie miał prawa czuć się bezpiecznie. Nie dzisiaj, nie w tych czasach. Nie teraz, kiedy wojna wisiała dosłownie na włosku, który był dodatkowo obciążony dwiema cegłami. 
   W pomieszczeniu znajdował się kominek, w którym wesoło płonął ogień. Płomienie nadawały ciepłą poświatę ceglanym ścianom. Wszystko emanowało spokojem, miłością - wydawało się nie z tego świata. wysoki brunet wycierał kurze w starych szafkach, a brązowo włosa młoda kobieta podawała mu słoiki z konfiturami domowej roboty. Mimo że nie byli rodzina, zachowywali się jak rodzeństwo, a dziewczyna traktowała rodziców Davida, bo tak owy młody mężczyzna miał na imię, jak swoich własnych. Jej rodzicielka mieszkała we Francji, a ojciec... No właśnie, gdzie był jej ojciec? Od tego lekko zakręciło jej się w głowie, a na policzku pojawiła się samotna łza.
-Julio, wszystko dobrze? - zapytał z troska David
-Tak, tak, w jak najlepszym porządku. - odpowiedziała, starając się zabrzmieć pewnie, jednakże nie udało jej się to.
-Znowu ojciec?
   Julia Paux milczała. nie musiała nic mówić. Jej przyjaciel z twarzy doskonale odczytywał to, co działo się w młodym sercu dziewczyny, które było wypełnione tęsknota. tęsknota za lepszym życiem, prawdziwa rodzina i pokojem na świecie. Temu sercu przyszło bić w niewłaściwych czasach. David nie wstał jednak i jej nie przytulił, ale ujął jej dłoń w swoje ręce i uścisnął.
-Nie płacz, proszę. Mój ojciec nie byłby zadowolony, gdyby zobaczył, że pozwalam damom płakać.
-stwierdził chłopak z uśmiechem.
-No dobrze - jego towarzyszka otarła łzy i przywołała na twarz delikatny uśmiech. 
-Od razu lepiej - powiedział wracając do swojego poprzedniego zajęcia - Możesz mi podać teraz te śliwkowe? Dzięki.

~***~

   W ciemnej dzielnicy Berlina pojawiło się więcej osób, niż zwykle. Grupka mężczyzn wyciągnęła z kieszeni papierosy i zapałki.Zapalili używkę i zaciągnęli się. na ich twarzach zagościł wyraz błogości. Dym wypełnił ich płuca, aż w końcu usta wypuściły małe obłoczki szarego gazu. To jedyna przyjemność w życiu typów spod ciemnej gwiazdy: kradziony tytoń i alkohol. Na nic innego ich nie stać. Nie byli zdolni odczuwać przyjemności z pozytywnych rzeczy, w ich życiu liczyło się tylko jedno: pieniądze, zarobione choćby za największą cenę - życie, nieważne czy ich czy ofiar. Nagle tych kilkunastu ludzi oślepiło światło reflektorów czarnego samochodu marki Ford. Zbliżał się do nich powoli. Właściciel owej maszyny zgasił światła, wyjął kluczyk ze stacyjki, otworzył drzwi, a następnie wyszedł, zamykając swoja własność. Pieniądze, ach, pieniądze. To się najbardziej w życiu liczy. Pieniądze i władza. Jakże cudowne jest posiadanie... nie chodzi o to, by coś z tym zrobić,. tylko, aby mieć coś na własność, coś czego nikt nie będzie w stanie wykraść nie narażając przy tym życia. Tak, rzeczy materialne o dużej wartości to coś, co źli ludzie lubią najbardziej.
   Mężczyzna przeszedł parę metrów. W świetle latarni było widać jego nienagannie skrojony garnitur z znakiem faszystowskim na prawym ramieniu. Światło lampy gazowej, która mogła świecić jakiś czas, zostało zniszczone przez nabój wylatujący z lufy pistoletu nieznanego człowieka. Sądząc po podziwie, który był w oczach tłumu, człowiek, który każdego zwykłego przechodnia napawałby jedynie lękiem, był kimś ważnym. Kimś wyjątkowo ważnym. 
   Jego kroki zagłuszała miękka gleba.W takich miejscach jak te, nawet korzystniejsze było niepołożenie drogi. Ktoś mógł zauważyć, że zbierają się tutaj podejrzani ludzie. Ale nie tutaj. Nie dzisiaj. Nie w tych czasach. Na twarzy owego mężczyzny mimowolnie pojawił się drwiący uśmieszek, który zwiastował bynajmniej coś pozytywnego. Chłopcy będą szczęśliwi, jak się dowiedzą, stwierdził w myślach, napawając się rozkazem wydanym niedawno przez największe władze niemieckie. Niszczyć. Trzeba niszczyć Żydów.
   Człowiek już zdążył podejść do swoich towarzyszy. Wyrwał jednemu z nich papierosa z ust, zaciągnął się dymem, po czym zakaszlał.
-Co za paskudztwo... - mruknął, wyciągając z kieszeni swoje własne papierosy. Włożył jednego z nich do ust, po czym odpalił od pierwszego mężczyzny stojącego po jego prawej. Napełnił swoje płuca rakotwórczą mieszanką, po czym wypuścił ją nadając powietrzu zapach trującego luksusu.
-Tego mi było trzeba - powiedział, czując na sobie wyczekujący wzrok jego... poddanych? Tak, to dobre słowo: jego poddanych
-Jest zgoda od Hitlera. Możemy zaczynać.
   W tym momencie nastąpił ogromny wybuch radości. Niemcy krzyczeli "Jedna Rzesza, jeden naród, jeden wódz!". Nie obchodziło ich to, że ktoś może ich usłyszeć. Właśnie teraz, w tej chwili, zdanie tych, którzy pragnęli pokoju przestało się liczyć na krajowej arenie. Typy spod ciemnej gwiazdy wyjęli zza pazuch tanie pistolety, a niektórzy pałki. Zaczął się marsz zagłady...

~***~

-Dzieje się coś niedobrego...-mruknęła Julia, kończąc podawać Davidowi słoiki z przetworami.
-Co masz na myśli? - zapytał jej przyjaciel schodząc ze stołka.
-Ta cisza na zewnątrz jest... Niepokojąca. Zwłaszcza ze względu na ostatnie wydarzenia - dodała, przypominając sobie wieść o zastrzelonym "panie ważnym" z rządu Hitlera
-Julio, schowaj się.
-Czemu?
-Nie słyszysz? Nie ma już ciszy. Szybko! - krzyknął i ona też to usłyszała. Tłum ludzi skandujących faszystowskie oraz antysemickie hasła. Młoda kobieta jednak po prostu stała.
-Julio! Szybko, schowaj się!
-Nie jestem Żydówką...
-Jesteś naiwna! Nie przyjdą do ciebie i nie spytają się, czy jesteś Żydówką, tylko zastrzelą cię bez względu na wszystko. To są Niemcy! Leć obudź rodziców! - David krzyczał do dziewczyny, jednakże na chwilę podbiegł do niej.
-Słuchaj, jeśli to ostatni raz, kiedy widzimy się żywi, chciałbym ci powiedzieć, że kocham cię jak siostrę. naprawdę. - dziewczyna wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.
- Uważaj na siebie - szepnął, czując jej łzy na swojej koszuli   
-Ty też - odparła łkając. - Jakbym zginęła...
-Nie mów tak. - chłopak walczył ze sobą, żeby nie uronić łez. Jeśli Julia umrze... Jego serce się złamie. Nie ma nic gorszego od straty najbliższej osoby
-Ale co jeśli właśnie tak się stanie? Znajdź ją. Moją kuzynkę, Elizabeth. i przekaz jej to - po tych słowach ściągnęła z szyi łańcuszek, na którym był jakiś kamień, jednak David w świetle świetle nie rozpoznał go .
-Jestem pewna, że ją pokochasz - powiedziała uśmiechając się delikatnie - i że ona pokocha ciebie.
-Skąd taka pewność?
-Bo i ja cię pokochałam. - pocałowała go czule, delikatnie.Wiedziała, że widzi go po raz ostatni w swoim życiu. nie chciała nic stracić. Nie mogła.
-Julio! - krzyknął jeszcze David, ale ona go nie usłyszała. Biegła szybko i do przodu, chcą uratować ludzi, którzy obdarzyli ją uczuciem, niczym własną córkę.

~***~

   Chwilę później najgorsze obawy Davida potwierdziły się. Zobaczył ogień płonący w budynku, w którym mieszkali jego sąsiedzi. Odmówił w myślach krótką  modlitwę, poprosił Boga o odwagę i mógł tylko patrzeć na szkło, które rozpryskiwało się w różnych kierunkach. Mógł tylko słuchać krzyków ludzi, których znał, słuchać wystrzału z pistoletu i nagłego milczenia. Mógł tylko poczuć unoszący się wszędzie zapach prochu, śmierci, a przede wszystkim nienawiści. Młody mężczyzna zacisnął ręce na broni, która trzymał. Nie chciał jej używać. Był na to za słaby i wiedział o tym, jednakże, gdy w grę wchodziło życie ukochanych osób zawahałby się tylko przez chwilę. Być może o jedną chwilę za dużo.
   I w tym momencie Niemcy weszli do sklepu. jeden z nich, bez niczego w dłoni zaczął bić Davida. Ten odwdzięczał się tym samym. Pozostali rozbijali szyby, strzelali do drzwi, wyrzucali rzeczy z półek.
-Stop! - krzyknął po niemiecku ojciec Davida i oddał strzał z pistoletu. niestety, niecelny. Niemiec jednak nie chybił. Czterdziestoletni mężczyzna runął na ziemię. Jego syn usłyszał krzyk kobiety. Jego matki, jednakże i on rozpłynął się w nicości. Jedyną żywą osobą, którą faszyści mogli by zamordować, była Julia. Właśnie o nią młody mężczyzna bał się najbardziej.
-Chodźcie, chodźcie po mnie! Nic mi nie zrobicie! - wołanie młodej kobiety wypełniło budynek. Niemiec, który bił Davida puścił go i rzucił na ziemię, a później pobiegł z innymi schodami, by znaleźć ową istotkę, która ośmieliła się zakłócić im zadanie.
   David momentalnie wybiegł z domu.
   Pół godziny później, gdy chował się w opuszczonej stodole, widział płomienie trawiące jego dom i całą okolice. Żydowska dzielnica przestała istnieć.
-Przepraszam... - powiedział cicho, a na jego policzka wypłynęły łzy - Zawiodłem was...

~***~

Rozdział dedykuję Gabie, choć zasługujesz na coś dużo lepszego. Wiem, że miał być po Nowym Roku, ale ta szanowna osóbka mnie do tego zmusiła. Taki prezent na święta. Następne notki będą się ukazywać nieregularnie. Wiecie, szkoła...

Obserwatorzy